WWE by Vieiraa, czyli moje przemyślenia.



Mamy czwartek, więc zapewne każdy z zainteresowanych obejrzał już ostatnie wydanie RAW, więc zapraszam do przeczytania i dyskusji na temat moich spostrzeżeń w kwestii WWE.

Jeszcze zanim nawiąże do najnowszego RAW chciałbym powiedzieć o odcinku sprzed tygodnia, gdzie oglądało mi się go naprawdę dobrze, no przynajmniej do momentu brawlu pomiędzy Lesnarem a Undertakerem. Czuło się, że w końcu jest "story to follow" i można było doświadczyć prawdziwe napięcie między zawodnikami. Nie spodziewałem się takich reakcji po moich krytycznych słowach względem Battleground, ale czułem się "entertained". A cały brawl, łącznie z interwencją szatni, przypomniał mi o konflikcie z początku 1997 roku jaki miał Bret Hart i Steve Austin, takim konflikcie że co tydzień takie bójki były na porządku dziennym a rozdzielanie było koniecznością.



No i przydługim wstępem możemy przejść do początkowego segmentu gali, która nie podbudowała nam żadnego konfliktu (poza lekką podbudową napięcia na linii Rollins - Cena), ale za to dała myśl przewodnią tej nocy, czyli "wszystko po raz pierwszy". Lubię takie zagrania, lubię dostawać coś czego nie widziałem i wielki plus do WWE za ten pomysł. A jeszcze większy dla Stephanie McMahon która przy mikrofonie jest genialna i wspaniale ostudziła publikę, mówiąc że John Cena nie dostanie walki o główny tytuł federacji.


Do pierwszych dwóch walk odniosę się tylko z redakcyjnego poczucia obowiązku. Walka Dean Ambrose vs The Big Show nie mogła być 5 starem. Pomimo wolnego jak ślimak Olbrzyma była ona do zniesienia a plus do WWE leci za zakończenie. Nareszcie człowiek obijany i masakrowany przegrywa przez count-out a nie jak zawsze ożywa i tuż przed wyliczeniem wskakuje do ringu, wykonuje swoje popisowe akcje i wygrywa. Summa Sumarum Dean i tak zostaje górą w tej walce poprzez pomeczowy atak.
Jednak to o czym chciałbym wspomnieć to Stardust. W internecie można przeczytać masę opinii na temat że jest beznadziejny i najwyższa pora wrócić do postaci Cody'ego Rhodesa. Jednak ja uważam Stardusta za coś znakomitego, Młodszy z braci jest wspaniałym aktorem i oglądanie jego jest czymś wartym naszego czasu. Wystarczy odrobina czasu Creative Team poświęcona na postać Stardusta i każdy malkontent zaniecha powrotu Cody'ego.


Następnie pojawiły się divy. Odniosę się do całej tej rewolucji. A z rewolucją przychodzą, aż dwie walki kobiet! Kiedy po raz ostatni widujemy więcej niż jedną walkę kobiet w WWE w jednej nocy? Prawie nigdy. Najwyższa pora, aby coś ruszyło się w tej dywizji, kobiety na prawdę na to zasługują szczególnie kobiety z NXT. Bardzo boję się że ta rewolucja spali na panewce a wszystko przez reakcje fanów. W zółtej tygodniówce hale są małe a widzowie to prawdziwi fani rodem ze sceny niezależnej. Podoba im się, czy nie oni i tak dadzą o sobie znać. W głównym rosterze tak nie jest, większość widzów to dzieci do lat 12 które czekają tylko na pojawienie się Johna Ceny, czyli jedyny moment kiedy wydają jakikolwiek głos. Przykre, ale prawdziwe. Ja sam mam nadzieję że ten pomysł z kobietami zaskoczy a w rezultacie za niedługo, (może SummerSlam?) będziemy mieli nową mistrzynię w postaci Sashy Banks, Charlotte lub Naomi. Co do walki to cieszy wygrana The Boss jak i przypięcie Becky Lynch. Co do połączeń drużyn i samych kobiet napiszę kiedy indziej.



Renee Young to jednak zjawiskowa kobieta. Zupełnie odbiega od standardów WWE względem kobiet, ale mimo wszystko to najśliczniejsza obecnie tam kobieta. Jak napisał Paweł w swojej recenzji live Dean Ambrose to ma jednak szczęście.

Przejdźmy już do love story pomiędzy Laną, Rusevem, Summer Rae i Dolphem Zigglerem. Osobiście lubię takie historie, rzadko zresztą widywane w WWE (zapewne dlatego je cenię. Prawdą jest że im mniej, tym więcej). Story na szczęście do Summerslam powinno być kontynuowane a tam mam nadzieję na wygraną Ruseva. Boli że chłopak po powrocie z kontuzji zaliczał same porażki i został nawet przypięty przez Cesaro na SmackDown! Co do konfliktu dobrze że co tydzień inna strona jest górą, raz Lana, raz Summer z Rusevem. I te "kocie pojedynki", czyli coś co chyba każdy z nas uwielnia :D


Dywizja Tag Team jest obecnie najmniej interesującym towarem w WWE. Mistrzowie to dla mnie kpina, przypomnijcie sobie tylko historię ich rozstania i powrotu a zrozumiecie o co mi chodzi. Dla mnie prawdziwymi mistrzami są New Day. To niesamowite jak miło się ich ogląda. Spójrzcie tylko na Kofi'ego i Big E na poniższym gifie. Musicie przyznać że New Day Rocks, chociaż i tak będziemy krzyczeli New Day Sucks, bo tak wypada, ale tak nie myślimy.



Kevin Owens vs Randy Orton, czyli materiał na porządną walkę, tutaj dostaliśmy tylko przedsmak ich możliwości. Cieszy atak Cesaro i sygnał że WWE zaczyna mocniej na niego stawiać, ale co mnie najbardziej cieszy to muzyka Kevina Owensa kończąca ten segment. Po serii porażek (2 z rzędu z Ceną i przegrana pasa NXT z Finnem Balorem) nareszcie staje jako zwycięzca, pomimo że walkę przegrał przez DQ. Jestem wielkim fanem KO a każdy mały sukces Owensa cieszy mnie ogromie.


Pora na Main Event tego wieczoru, czyli pokaz Vince McMahona dotyczący traktowania głównego mistrza federacji. Wynik tej walki jasno pokazuje kto tu trzyma najważniejsze złoto (pas US trzymany przez Johna) a kto trzyma nic nie warte gówno (pas WWE WHC trzymany przez Setha). Sposób wygranej mistrza US jeszcze bardziej uwydatnia przepaść pomiędzy oboma tytułami. Jeżeli na Summerslam dojdzie do ich walki i Seth nie wygra tego pojedynku czysto, będę mocno się zastanawiał nad skończeniem z wrestlingiem na jakiś czas. Ile razy możemy jeszcze oglądać bohatera dzieci wygrywającego. Nawet złamany nos go nie zatrzyma, przez dłuższy czas myślałem że złamanie nosa to celowe zagranie mające na celu pokazanie mocarnego Cenę. Skoro złamany nos nie potrafi go zatrzymać to nic go nie zatrzyma. Nawet będąc martwym będzie w stanie wygrywać walki i odkopywać po dwóch...

Podsumowując przyjemne RAW kończymy z bardzo zły sposób. Niekończące się story w postaci zwycięzcy Johna Ceny trwa w najlepsze. Ale trzeba przyznać że John to prawdziwy wrestler i należy mu się za to szacunek. Złamany nos i dokończenie walki to coś za co trzeba go podziwiać i respektować, bo niewielu dałoby radę i tylko dlatego jestem w stanie przełknąć jego czystą wygraną. 


Cytując słowa Enzo Amore  "... and you can't teach that".


3 komentarze:

  1. Świetny artykuł, bardzo przyjemnie się go czyta. Na prawdę mało hejtu w twoim artykule, co jest ewenementem jak na tą stronę. Dzięki twojej opinii dam szansę Stardustowi. Oby jak najwięcej takich artykułów!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuje bardzo. Cieszę się z takiej opinii! Jeszcze lepiej że dasz szansę Stardustowi, no i mój negatyw na Battleground był wyjątkowy, zazwyczaj jestem pozytywnie nastawiony :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobra robota. Stardust teraz rzeczywiście się sprawdza, bo w końcu dostał porządnie rozpisany feud. Sorry, ale feud Goldust vs Stardust takim nie był, gdyż Cody z swojej postaci nie mógł wyciągnąć maximum, co robi teraz. Jednak nie uważam, żeby postać Stardusta na dłuższą metę była dla niego dobra i prędzej czy później Cody Rhodes powróci.

    OdpowiedzUsuń