Recenzja: ROH 13th Anniversary

Nadszedł czas na start bloga i na pierwsze omówienie PPV od naszej załogi. Na pierwszy ogień idzie ROH 13th Anniversary, które odbyło się 1 marca w Las Vegas. Jak wyszło wszystko w praniu? Aby dowiedzieć się, czytajcie dalej.
W openerze gali wystąpili Matt Sydal oraz Cedric Alexander. Trzeba przyznać, że ROH wybrało idealnie, ponieważ było to perfekcyjne starcie na rozpoczęcie gali i zachęcenie fanów do dalszego oglądania. Match trwał prawie 10 minut, więc panowie mieli trochę czasu na zaprezentowanie się z dobrej strony i tak też się stało. Mam nadzieję, że wrestlerzy będą mieli okazję zawalczyć jeszcze w przyszłości, ale wyżej w karcie, z większym limitem czasowym.

Zaraz po tym pojedynku otrzymaliśmy potyczkę Moose'a z Markiem Briscoe. Muszę zaznaczyć, że strasznie imponuje mi postawa pierwszego z wymienionej dwójki. Kupuje Moose'a całkowicie i liczę, że ROH będzie na niego stawiać, bo może być warto. Z jednej strony walka była krótka, ale bookerzy dobrze ją rozpisali, ponieważ zwycięzca został wypromowany.


Następnym pojedynkiem w kolejce był 3 way tag team match. Przed galą Gallows poinformował, że z powodu pogody nie zdoła pojawić się na show, więc jego tag team partner Karl Anderson zdecydował, aby walczyć sam. Jestem bardzo szczęśliwy, że fani tak ciepło go przywitali. Ja sam nie jestem jego wielkim fanem, ale dzięki żywiołowym akcją lepiej oglądało się ów starcie. Było one naprawdę dobre i jest z kategorii must see. Obsada w końcu solidna, więc czemu się dziwić.


Czwarta walka to grudge match. Cholernie zawiodłem się na bookerach, bo według mnie z wrestlerów dało się wyciągnąć więcej, a tak na dobrą sprawę, to tylko Roderick Strong ciągnął całą walkę i nadawał jej jakiekolwiek tempo. Nie polecam, naprawdę nic ciekawego. Podobały mi się w zasadzie tylko come backi Stronga i sama końcówka.


Nadszedł ten moment gali, w którym muszę powiedzieć, że zaczynam się zawodzić. Starcie pań krótkie i teoretycznie nawet ciekawe, bo pojawiły się w nim jakieś fajne akcje, ale nic poza tym. ROH narobiło mi smaku i zaraz szybko skończyło to, co mogłoby być dobre. Przydałoby się po prostu więcej minut. Cieszę się, że mój zawód trwał przez dwie potyczki.


AJ Styles vs ACH, to jest dopiero wrestling! Jestem wielkim fanem drugiego z nich. ACH świetnie spisuje się w PWG i nie jest inaczej także w ROH. AJ Styles to już raczej pewniak, który zawsze daje oczekiwaną jakość. Połączenie obu dało porządną dawkę pro wrestlingu. Polecam bardzo mocno, bo zawodnicy dali z siebie wszystko. Gdyby nie następny match, to uznałbym ten pojedynek za najlepszy na gali.


Trzeba to otwarcie przyznać, Bucksi to pierdoloni mistrzowie tag team matchy. W pojedynkę pewnie radziliby sobie równie dobrze, ale ich umiejętności w drużynowych meczach są niesamowite. Nie ma w całym świecie wrestlingu tak dobrego teamu, amen. ROH Tag Team Title Match okazał się być najlepszym na PPV. Po nim było już tylko gorzej i jest to duże zaskoczenie. Z jednej strony świetne popisy obu drużyn, a z drugiej poprzeczka postawiona bardzo wysoko kolejnym walką o najważniejsze pasy w federacji.


Starcie o TV title oraz o World title były denne. Naprawdę nie wiem, jak można spieprzyć tak dobrze
zapowiadającą się końcówkę show. Pre main event rozczarował mniej, ale zawodnicy nie pokazali praktycznie nic. Fani patrzyli i czekali tylko aż wszystko się skończy. To samo tyczy się main eventu, który zamiast być podsumowaniem dobrej gali, był tylko pokazaniem, jak nie rozpisywać walk i ich kończyć. Zakończenie było totalnie gówniane i nie potrafię go pojąć. Przez moment myślałem, że oglądam WWE.

0 komentarze: