Road to Wrestlemania to z reguły najbardziej wyczekiwany okres
dla każdego fana wrestlingu i trudno się dziwić. Każdy z nas z pewnością wie
doskonale dlaczego tak właśnie jest. Ostatnia prosta na największą scenę ze wszystkich
robi swoje! Problem jest tylko jeden. Gdzieś na tej prostej WWE zgubiło emocje,
które są priorytetem każdej Wrestlemanii.
Trudne byłoby napisanie felietonu, w którym nie będę
krytykował kreatywnych WWE, ale wydaje mi się, że jest to zadanie ciężkie do
wykonania dla smarta. Tym bardziej, że to po raz kolejny wina stoi po ich
stronie i wystarczy spojrzeć na to jaki początek miała Road to Wrestlemania w
postaci Royal Rumble. Road to Wrestlemania to czas, którego głównym zadaniem
jest podbudowanie wszystkich feudów. Zbudowanie świetnej atmosfery, która
sprawi, że zabierając się za Wrestlemenie będziemy czuć emocje! „Tak ten feud
skradnie show”. To akurat jak wyglądają aktualnie feudy zapowiada na to, że ja
na pewno tego nie poczuje. Można mieć pewność, że kilka walk może być dobrych,
ale tylko ringowo bo żadnych emocji to one nam nie dostarczą, a element
historii to dla formatu federacji jaki przybrało WWE bardzo ważny element. Jaki
ja widzę problem w większości feduów?
Zwlekanie z konfrontacjami.
Do Wrestlemanii pozostało już zaledwie kilkanaście dni. My
wciąż nie dostaliśmy żadnego przełomowego momentu między Brock’em Lesnar’em, a
Roman’em Reigns’em. Zdarzają się tygodniówki, na których te dwie postacie po
prostu się mijają. One nie mają ze sobą feudu. Jedyne co ich łączy to Main
Event, na pewno nie historia. Dajmy na przykład ostatni epizod RAW. Lesnar się pojawił
u boku Heymana, który wygłosił dobre promo, ale nie oszukujmy się. Nie
powiedział nic nowego. Co robi tym czasem Roman? Użera się z Authority. Jaki
sens ma budowanie najważniejszej walki Wrestlemani XXXI bez żadnych
konfrontacji między jej uczestnikami? Heyman pojawił się bądź co bądź naprzeciw
Romana, ale Brock zrobił to już jak dobrze kojarzę i to tylko raz przed samym
Royal Rumble. Dystans od konfrontacji uczestników najważniejszej walki robi się
– miesięczny. Dlaczego WWE nie stawia na skonfrontowanie ich face – to – face w
ringu chociażby na koniec show?
Zastanawiałem się nad tym kończąc oglądanie ostatniego RAW.
Moim zdaniem to jest spory problem i ja mam w głowie
wyobrażenie dlaczego WWE idzie akurat w takim kierunku. Odstawiają to na ostatnie
RAW przed Wrestlemanią i sądzą, że to wystarczy. Napięcie jednak tak wielkiego
feudu powinno być budowane z tygodnia na tydzień, a nie odstawiane na ostatnią
chwile. Roman jak ma walczyć z Brock’em to niech skupi się na nim, a nie na The
Authority. Oczywiście domyślam się, że feud Romana z Authority to powód
ograniczonej ilości występów Brock’a. Dlatego takie sytuacje jak pojawienie się
Brock’a nie powinny być przepuszczane do ich konfrontacji, lecz wykorzystywane.
Nie interesuje nas kolejne dobre promo Heyman’a, które nic nie wniesie, lecz
przełomowe momenty, które sprawiają, że chcemy zobaczyć finał. Licze tylko, że ten moment kulminacyjny konfrontacji na
ostatnim RAW przed WM nie będzie wyglądał w postaci podpisania kontraktu,
standardowego, typowego, w którym ta dwójka poprze pycha się kilka razy chociaż
skoro kreatywni nie mają żadnego motywu dla tego feudu oprócz pasu to ja tym
bardziej go nie widzę, a szkoda bo w taki sposób morduje się najważniejszy
kawałek emocji Road to Wrestlemanii i samej Wrestlemanii.
Budowanie feudów nazwiskami, a nie konfrontacjami.
Jeszcze potrzymam się tematu konfrontacji bo to jednak
najważniejsze co jest w feudach. Tymczasem jednak WWE nie stawia na
konfrontacje, lecz po prostu na nazwiska. Złóżmy do walki wielkie nazwiska i
liczmy, że walka się sprzeda bez żadnej historii. Z całym szacunkiem dla
Stinga. Jestem mega podekscytowany jego walką z HHH jednak denerwuje mnie gdy
WWE nie wykorzystuje go częściej. Federacja na siłę stara się zbudować
wyjątkowość Stinga, lecz nie za bardzo im to wychodzi. Ciągłe podkreślanie, że
nie było go czternaście lat. Cholera, fani wrestlingu to nie są idioci i nie
damy sobie w taki łatwy sposób wymazać tego, że Sting był przez ten czas w TNA
i walczył tam regularnie, pojawiał się na galach regularnie i wygłaszał proma
regularnie. Skoro TNA było stać na takie występy to nie wierze, że WWE nie byłoby
w stanie opłacić Stinga w taki sposób by on mógł także na takich warunkach
pracować u nich. Domyślam się, że wy również w to nie wierzycie. Dlatego w moich
oczach problem wygląda tak, że na siłę kreatywni chcą zrobić z tego coś czego
rzeczywiście nie mieliśmy przez czternaście lat, a w wypadku kiedy to mieliśmy
taki pomysł nie wypala. Jeśli rzeczywiście Sting po tych czternastu latach miałby
pierwszy raz wejść do ringu to wystarczyłoby mi, że puszczą promo z nim
związane i mimo to byłby podekscytowany walka na WM. Tak to samo nazwisko i
budowanie sztucznej otoczko mi nie starczy. Jestem ciekaw czy Sting w ogóle się
odezwie do samej Wrestlemanii, a jak tak to pewnie stanie się to na ostatnim
RAW i to jest kolejny moment, w którym WWE odkłada coś na ostatnią chwilę. Gdy
już może być za późno.
Wcześniejszy akapit wskazuje na to, że jedna gwiazda nie
jest w stanie samodzielnie zbudować feudu nawet jeśli jest to sam Triple H więc
co w takiej sytuacji ma powiedzieć Bray Wyatt? Coraz więcej informacji pojawia
się, że Taker pojawi się dopiero na samej Wrestlemanii. Cotygodniowe proma Bray’a,
w których on mówi do ściana nie mają kompletnie żadnego znaczenia. Samo
nazwiska Taker’a już nie starczy tak samo jak nie ma już streaku, który by mógł
ciągnąc ten feud bez tworzenia historii. Jest to zwykła walka, według wielu
uważana za niepotrzebną i bez sensowną więc niech kreatywni nie uważają, że
efekty i głos Taker’a puszczony z nagrania to naprawiają. Po raz kolejny: nie
jesteśmy naiwni.
Dwie walki wieloosobowe.
Przyznam się bez bicia, że cieszy mnie fakt, że dostaniemy
Ladder Match na Wrestlemanii i to w naprawdę dobrym składzie. Walka ta jest
dobra i zaraz z Johnem walczącym o pas US nie oszukujmy się, że bądź co bądź
prestiż pasów midcardowych rośnie. Sporym problemem w moich oczach jest jednak
to, że wielu zawodników na tym ucierpi. Zawodnik, który wygra Ladder Match
zgarnie swój Wrestlemania moment, a reszta znów dostanie nic. Tym bardziej, że
nie jest to skład zbudowany z zawodników, dla których udział w samej gali już
jest zwycięstwem, lecz zawodników, którzy są stawiani jako postacie, na których
będzie budować się federacje. Dean Ambrose, Dolph Ziggler, Daniel Bryan. Któryś
z nich ponownie zostanie zahamowany, a najgorzej to będzie wyglądać dla Bryana,
który coraz bardziej traci momentum chociaż nie oszukujmy się. Ziggler też nie
jest w dobrej sytuacji.
Sam Andre The Giant Memorial Battle Royal to jak
przekonaliśmy się rok temu straszna głupota i zwyczajny zapychacz. I promowanie
dwóch walk grupowych jednocześnie również nie ma moim zdaniem sensu bo z reguły
takie feuda grupowe w każdym wypadku wyglądają tak samo. Poza tym na
przykładzie Cesaro przekonaliśmy się już, że to trofeum kompletnie nic nie
wnosi i nie sądzę by miało się to zmienić w tym roku. WWE może uznać to za
robienie tego czego ludzie oczekują. Inwestowanie w młode gwiazdy. Upychanie
ich jednak wszystkich w zapychacz to nie jest sposób, na który my czekamy.
Karta Wrestlemanii nie powinna się składać z takich walk, które po prostu są by
zająć czas. To również zabija emocje.
Podsumowując.
To są moim zdaniem problemy, przez które tegoroczna Road to
Wrestlemania jest po prostu.. nieciekawa. WWE za bardzo zaczyna opierać się na
schematach, standardach, a same storyliny zanikają wyróżniajac się na tle innych z całego roku bardzo słabo albo po prostu niczym.
0 komentarze: